środa, 24 września 2014
Tatarka is staying hungry
Ok, troche sie wydarzylo, troche sie zmienilo, troche sie spieprzylo (i popieprzylo), jak to w zyciu.
Zaczal sie nowy rok uniwersytecki, na ktory zupelnie nie bylam gotowa, a mimo to sie zaczal. Nikt mnie nie pytal o zdanie. Znajomy zapytal jak tam emocje w zwiazku z nowym rokiem architektury, odpowiedzialam, ze jak na grzybobraniu. Z wiekiem nabiera sie do wszystkiego dystansu. Dzieciaki szaleja- freshers week, nowi uczniowie, imprezy uniwersyteckie. A dajcie wy mi swiety spokoj. It's soooo last year.
Kolezanka opowiedziala mi historie Sylvestra Stallone, co zachecilo mnie do obejrzenia "Rockiego". Niby kiedys ogladalam, niby wiedzialam o co chodzi, ale dopiero po uslyszeniu historii zycia Stallone zrozumialam ten film na nowo. "Stay hungry" nabralo dla mnie nowego znaczenia. Rocky wbiegal po schodach, a ja jak zwykle na tego typu filmach zanosilam sie placzem. Bo co? Bo kiedys ostro trenowalam, mialam duzo mniejsze mozliwosci niz teraz, a jednak o cos mi szlo, nie mowie tylko o treningach. Tak wlasnie zmienil mi sie ideal ze Scarface na Rockiego. A ze jestem czlowiekiem czynu, postanowilam, ze trzeba cos zrobic z ta energia. Pobiegne w przyszlym roku w maratonie. Moj tata biegl w maratonie 25 lat temu, wiec i ja dam rade. Z tym, ze dla mnie taki bieg, zeby sobie cos udowodnic, to za malo. Chce sie dowiedziec jak wyglada sprawa ze sponsorami i wesprzec w ten sposob jakas organizacje. Najpierw myslalam o leczeniu bulimii, bo to wlasnie bieganie pomoglo mi wyjsc z tego piekla, ale pozniej pomyslalam, ze bulimiczki dadza sobie rade. Dlatego zdecydowalam sie, ze dobrym pomyslem bylaby organizacja zajmujaca sie ochrona zolwi, bo to w jaki sposob dziajmdziusie sa traktowane, rozrywa mi serce. Zolwie nie piszcza, gdy je cos boli, wiec sa transportowane w skandalicznych warunkach, gdzie kalecza siebie nawzajem. Wielu hodowcow wciaz nie wie jak zajmowac sie gadami, przez co zolwie umieraja w cierpieniach. Jesli nie znajde sponsorow na zolwie, to moze jakies schroniska. Na razie ostro trenuje, bo cel bedzie szczytny.
Moja siostra zwichnela noge kilka tygodni temu, ale tak szczesliwie, ze praktycznie nie czula bolu. Dzis pobiegla w wyscigach mimo ze wszyscy (laczenie ze mna) jej odradzali, bo takie zwichniecie lubi sie powtarzac. Powiedziala, ze nie dosc, ze pobiegnie, to jeszcze wygra. Nie wygrala. To dobra lekcja. Zarowno moja siostra jak i ja czesto przeceniamy nasze mozliwosci. Grzeszymy pycha. A prawda jest taka, ze nawet jesli rok temu robilo sie 10 km w 30 minut to nie znaczy, ze dzis zrobi sie to samo. Nie ma latwych wyjsc. Albo bedziesz ostro trenowac albo spadniesz z podium. Tego sie ostatnio nauczylam. Po tym jak okazalo sie, ze mam kondycje jak pan Zdzichu spod monopolowego.
Nauczylam sie rowniez, ze musze czasem zamknac buzie. Kilka osob zwrocilo mi uwage, ze ranie ludzi tym co mowie, bo nie stawiam sie na ich miejscu. Ja oczywiscie "I don't give a fuck" i do przodu, ale… Kiedy kilka nieznajacych sie osob mowi mi to samo, to moze czas sie zastanowic. Od zawsze gardze slabosciami, ba, nawet soba czasem gardze, bo uwazam, ze nalezy byc twardym. Calkiem niezle mi to wychodzi. Podam przyklad. Moja kolezanka, ktora zawsze byla hop-do-przodu, prawie na rowni ze mna, nagle wrocila z urlopu i oznajmila mi, ze chce zostac zona, matka i poswiecic sie rodzinie.
- Co z naszym biznesem?- zapytalam
- No, bedzie sie rozwijal…
- Nie, nie wchodze w to. Jesli chcesz byc kura domowa, wolna droga, ale beze mnie. Albo jestes "in" albo jestes "out".
Powiedzialam kilka slow za duzo, mimo ze to nie moja sprawa. Po prostu wkurzylam sie, ze moja kolezanka juz nie pasuje do moich pudelek. A prawda jest taka, ze nie musi. Ludzie sie zmieniaja i z dnia na dzien moga sobie zdecydowac kim chca byc. Najgorsza jestem wlasnie w komentowaniu zwiazkow (mimo ze sama nie stworzylam nic konstruktywnego od dobrych 3 lat). Teraz caly czas powtarzam sobie "to nie moj biznes, to nie moj problem". Ktoregos dnia wybuchne.
Co do zwiazkow… Spotkalam sie z Panem Prada w Amsterdamie. Ja polecialam sie wychillowac, on przylecial, bo chcial porozmawiac. W sumie dobre miejsce, neutralny grunt. I tak, spokojnie porozmawialismy, doszlismy do konsensusu i rozeszlismy sie w pokoju… chyba w to nie uwierzyliscie? Prawda jest taka, ze umowilismy sie na Placu Dam i pierwszym co mi przyszlo do glowy, bylo:
- O Jezusiu Najslodszy.
Pana Prade latwo nienawidzic na odleglosc. Podczas kontaktu face-to-face jest to prawie niemozliwe. Poszlismy do kawiarni, a on mi tak pieknie pachnial. I Cartierem i piankami marshmallow i mowil z tym francusko-niemieckim akcentem, ze nie moglam sie skupic na mojej grzance z baklazanem, a co dopiero na rozmowie.
- Sluchaj… gdzie sie zatrzymales?- zapytalam w koncu zniecierpliwiona gadaniem o niczym (to znaczy rozmawialismy o naszym zwiazku, ktory nie wypalil, ale to jak rozmawiac o wczorajszym obiedzie). Prada zdezorientowany powiedzial gdzie, wpisalam w mapy Google i stwierdzilam:
- Ok, moj hotel jest blizej, chodzmy do mnie.
I poszlismy.
Mam na imie Tatarka i jestem uzalezniona od pieknych chlopcow.
Subskrybuj:
Posty (Atom)