Tego wpisu mialo nie byc i prawdopodobnie przez nastepny miesiac nic bym nie napisala, gdyby nie zwyczajne, ludzkie zmeczenie. Ale nie takie przybijajace, niepozwalajace sie ruszyc. Raczej takie, ktore sie ma po calym dniu zbierania owocow w sadzie, w sloncu, w tych wszystkich zapachach, kiedy wszystko jest zielone, niebieskie i czerwone.
Kiedy slonce powoli chyli sie ku zachodowi, wszystko pachnie- i trawa i te jablka i ziemia i drewniany stol. Wszystko jest melodia. Tu ptak zacwierkoli tuz przed snem, z daleka dobiega muzyka jazzowa i smiech. Kazdy moment jest zapisany w pamieci, umycie oblepionych dloni woda z butelki, dzwiek nalewanego wina, trzaskanie chrupkiej skorki na chlebie, kiedy ojciec rozkraja swiezy bochen wczesniej skrobiac na nim znak krzyza. Smak polskich pomidorow tak bogaty, ze wydaje sie, ze moznaby bylo jesc tylko te czerwone bulwy do konca zycia i nigdy sie nie znudzic. Patrzy sie wtedy wszedzie, probuje zapisac wszystko tak jak jest, zeby pozniej moc odtwarzac ten idealny moment, kiedy tylko przyjdzie ochota. Zapamietac tych ludzi i kolory i zapachy i dzwieki, zeby byly juz na zawsze zywe. Zbieraliscie kiedys owoce w sadzie? Takie to wlasnie jest zmeczenie, pelne euforii i kolorow.
W tym zmeczeniu zapragelam kontaktu z natura. Juz od jakiegos czasu mialam wspaniale, kolorowe sny, z wielkimi gorami, widokami, dzikimi zwierzetami. To niesamowite jak mozg wykorzystuje obrazy, ktore "nalapal" podczas zycia i odtwarza, gdy jestesmy w potrzebie. Wiedzialam, ze czas zrobic sobie przerwe, wyjsc z tego calego betonu i szkla. No to poszlam do parku. Taka drobna rzecz. Posiedzialam na sloncu, pozwolilam promieniom wnikac gleboko, gleboko i oswietlic wszystkie mroczne zakamarki mojej duszy. Oddychac tym calym sloncem i niesmialo rodzaca sie wiosna. Napisalam kilka zdan w notatniku, zeby nie zapomniec. Popijalam powoli czarna, mocna kawe, bo taka lubie najbardziej i myslalam jak wielkie szczescie mam, ze moge to wszystko odczuwac w jednym momencie. I jak wielkie szczescie ma kazda zyjaca na tym swiecie istota, ze moze doswiadczac tej wspanialej pogody, slonca, wiatru i ze istnieja takie wspaniale rzeczy jak kawa. Zrobilam kilka zdjec, dotknelam kilku drzew. Sa momenty, kiedy czujemy sie czescia natury, kiedy kora pod naciskiem az pulsuje, mozna fizycznie odczuc jak "bije serce drzewa".
A z takich innych spraw to mam dla Was 3 inspiracje. Pierwsza to dokument o start-upach. Start up to firma zakladana zazwyczaj przez mlodych ludzi, ktory dopiero ucza sie jak dziala swiat biznesu. Ze start upami jest tak, ze jeden odniesie globalny sukces, inny zarobi kilka milionow, zeby w ciagu jednego roku zbankrutowac, a jeszcze inny w ogole sie nie przyjmie. Nie ma zasady, nie ma reguly, ale wiem jedno- jesli ktos ma pomysl i marzenie, to warto probowac, jak nie drzwiami to oknem.
http://www.hulu.com/watch/543925
Film ma tytul "The Startup Kids" (2013) i nie mam pojecia dlaczego teraz wyswietla sie, ze mozna go ogladac tylko w Stanach, skoro 3 dni temu ogladalam go bedac w Londynie. Jakkolwiek, jesli nie uda sie Wam go obejrzec na tej stronie, polecam go poszukac, bo jest inspirujacy. Moj start up urodzil sie w 2014 roku 21 lipca i do tej pory zmienilo sie bardzo duzo. Mimo ze wciaz jestesmy na etapie papierkow, rozmow z ksiegowym, prawnikiem, to zmiana jaka zaszla w mojej glowie jest ogromna. To samo u mojej kolezanki. Zakladanie wlasnego biznesu pomaga nie tylko "patrzec poza pudelkiem", ale zupelnie wyjsc z pudelka. Podam przyklady. Teraz myslimy "co z tym vatem?". Bo to jest tak, ze na poczatku nie musimy byc vatowcami, dopiero od £80 tys rocznie. 80 tysi rocznie, to wiekszosc architektow robi w gorszych latach. Wiec szybko to na nasza fime spadnie. A ze chcemy miec fabryki w PL, to Polska narzuca na nas 20% vat. Zdzierstwo. Wiec kombinujemy, ze zalozymy 2 firmy albo kolezanka podepnie sie pod firme jej taty, a przeciez same siebie nie zavatujemy. Mamy teraz nawet taki zart "Tatarka, nie mow tak do mnie, bo cie zvatuje". Nie wiem jeszcze co wykombinujemy, ale te 20% niszczy nam cala koncepcje. Firma wymusza na nas niestandardowe myslenie. Albo taka sytuacja. Przyszla kolezanka do mojej biznespartner i mowi jej "K, ty tak umiesz kombinowac, masz fajne pomysly, to co bys mi poradzila- chcialabym miec hotel w Dubaju". Kolezanka napisala do mnie i myslimy. Najpierw oczywiste rzeczy wymyslilysmy, ze powinna sie zainteresowac roznymi wydarzeniami zwiaznanymi z hotelarstwem. Nigdy nie wiadomo kogo na takich zlotach pozna. Posprawdzac nawiska waznych ludzi zajmujacych sie hotelarstwem, sprawdzic jak wygladaja, zeby nie przegapic okazji. W koncu moja kolezanka wymyslila, ze powinna zajac sie produkcja recznikow dla hoteli. No przeciez! Wtedy zobaczylaby jak wyglada hotelarstwo od podszewki, porobilaby sobie kontakty, zarobila i wlasny hotel bylby tylko kwestia czasu. Moze sie wydawac dzialaniem "od dupy strony", ale moim zdaniem to moze zadzialac, jesli ktos ma takie marzenie. Na pewno bardziej zadziala niz studiowanie hotelarstwa lub tylko mowienie o tym. Po drodze moze sie okazac, ze posiadanie hotelu w Dubaju to nie tylko duze pieniadze, ale tez ogromna praca, duzo cierpliwosci i moze ta dziewczyna tak naprawde w ogole tego nie chce. Dlatego trzeba probowac.
Druga inspiracja to Wilson Luna. Mozecie sobie poszukac o nim informacji. Ogolnie jest znawca od biznesu i robi rozne sympozja, wyklady, a takze nagrywa krotkie filmiki motywujace. Jedna z moich znajomych zapisala sie do niego na doksztalcanie. To droga zabawa, kilka tysiecy funtow, ale jesli ktos jest na takim etapie, jak moja kolezanka- dyplomowany architekt, 32 lata, a zarabia 4 tys/miesiecznie i mieszka "na pokoju", to jak najbardziej polecam. Bo architekt na jej etapie powinien albo miec juz wlasna firme (nie wspomne o mieszkaniu) albo pracowac dla kogos, ale kosic taka kase, ze nie mysli o pieniadzach. Ale jesli ktos ma w sobie ogien, wie czego chce, tylko potrzebuje malych wskazowek, to wtedy warto sprawdzic kiedy Luna robi darmowe spotkanie, posluchac co madrego mowi. Mozna tez poogladac jego nagrania na You Tube.
I ostatnia rzecz, ktora sie laczy z Oscarami- Whiplash. Jeszcze napisze kilka zdan o Oskarze dla "Idy". Jeszcze w sobote byl mi obojetny, ale kiedy doszly do mnie glosy, ze tak, ze jest Oskar, bardzo mnie to wzruszylo. Film widzialam i ja jednak prosta dziewczyna jestem, lubie jak Tarantino poprzeklina albo Rocky spusci komus lomot, wiec nie czulam tej historii. Podobalo mi sie jednak to, ze Pawlikowski zrobil cos innego. Za to nie podobalo mi sie to, co sie dzialo po Oskarach. Aktorki obydwie madre, musialy sie pochwalic, ze nie byly na sali, bo akurat wyszly do toalety i sie winka napic. Ja rozumiem, ze bylo jakies przesuniecie w programie, ale mogly juz o tym nie opowiadac publicznie, bo Oscar to jednak dla wielu osob wazna nagroda. Dobrze, ze Pawlikowskiemu sie nie chcialo, bo by wozny musial odebrac nagrode. Jeszcze te zdjecie, gdzie siedza jak prostaczki z paperosami. Doslownie "wpuscic chamstwo na salony". Dlaczego np Angelina Jolie czy ktokolwiek inny nie ma takiego zdjecia z gali? A juz dobilo mnie to, jak ta dziewczynina powiedziala, ze w pewnym momencie zgubila statuetke, zrobila zamieszanie, ale szczesliwie znalazla sie w jej torebce. Mozna byc sierota Boza, ale zeby opowidac o tym, ze niby to takie fajne, a ona taka wyluzowana i slodko roztrzepana… Ja po prostu nie lubie takich ludzi. Rowniez nie podoba mi sie podejscie aktorek, w stylu, ze "ten Oscar to nic takiego i im to zupelnie wszystko jedno". Nonszalancja to jedno, a ignorancja to drugie. A to co przeczytalam pod przemowieniem Pawlikowskiego… Polacy typu "I no speak London" pisali lamanym angielskim, ze "my, Polacy, nie chcemy Oscara za prozydowski i antypolski film". Widzialam ten film i nie poczulam sie dotknieta, a oczywiscie duma "Polakow" zostala urazona. Od wielkiego dzwona jakis nasz rodak zostanie wyrozniony, to trzeba go spowrotem za nogi zlapac i do bagna wciagac. I jeszcze pisac po angielsku, zeby ludzie z innych krajow wiedzieli, ze co jak co, ale Polacy lubia robic we wlasne gniazdo. Rozpisalam sie, ale to mnie poruszylo.
Wrocmy do "Whiplash". Dzien po rozdaniu Oscarow ruszylysmy z kolezanka do kina na nagrodzony film. Niesamowity od poczatku do konca. Muzyka i gra aktorska. Przeslanie i energia jaka ma ten film. Tyle madrych zdan. Soundtrack przesluchalam juz chyba z 10 razy. A po filmie musialysmy sie udac do klubu, gdzie graja jazz na zywo, napic sie szklaneczke czegos mocniejszego i omowic to dzielo.
Twoje wpisy podnoszą mnie na duchu :) pisz częściej :)
OdpowiedzUsuń