poniedziałek, 16 września 2013

Tatarka na uniwersytecie




I'm so excited!
Uniwersytet zaskoczyl mnie bardzo pozytywnie. Czuje sie spelniona i wiem, ze jestem we wlasciwym miejscu. 9 miesiecy uzerania sie z biurokracja, wypelniania bezsensowych druczkow, rysowania 3-ech wersji portfolio, wywiadow, opowiadania w 250 slowach "dlaczego architektura" (co najmniej 3 razy), godziny niepewnosci, IELTS, sluchania "wrocilabys do Polski, po co studiowac w Londynie" i slepej wiary w swoje mozliwosci.
 Bylo warto. Jednak cos w tym jest, ze jesli sie nie odpuszcza, tylko cisnie gaz do dechy, to w koncu musi sie udac.


Niektorym z Was moze sie wydawac "co to za osiagniecie dostac sie na studia?". Dla mnie to krok milowy w karierze. Po pierwsze, w momencie, gdy w wieku 19 lat wyprowadzalam sie z domu rodzinnego, pozegnalam sie z mysla o studiach dziennych. Bog jednak widzial, ze studia dzienne sa dla mnie i wskazal mi droge na uniwersytet, gdzie nauka to 3 dni w tygodniu i tak, to sa studia dzienne. Druga sprawa jest architektura, na studiowanie ktorej nie mialam szans mieszkajac w Polsce. Polskie szkolnictwo uzaleznia cale przyszle zycie ucznia od matury (ktora wcale mi zle nie poszla). Cale szczescie normalne kraje zdaja sobie sprawe z tego, ze jesli jest pasja, zapal do pracy i talent, egzamin jest podrzednym czynnikiem. Moja kolezanka 4 raz bedzie zdawac mature, zeby dostac sie na medycyne. Wyjechalaby do Stanow, czy nawet UK, juz by byla na 4 roku, oby tylko pieniadze byly ( a akurat u niej sa). Kolejna sprawa, to uniwersytet, ktory wybralam sobie juz dawno temu i postanowilam, ze wlasnie na niego sie dostane. Konkurencja byla duza, a jednak sie udalo.

Ludzie- super. Na wstepie poznalam kilka fajnych osob, w tym jedna pol-Polke. Juz mam zaproszenie na 3 rozne imprezy w ciagu tych dwoch tygodni. Nauczyciele swietni. Otwarci, tacy ludzcy, nie "wielcy panstwo profesorowie". Biblioteka otwarta 24/7. Uniwersytet wydaje mi sie ogromny, ale to chyba kwestia czasu, zeby go opanowac. Tyle dzis sie wydarzylo, ze az mnie boli glowa z nadmiaru wrazen.

Post moze byc nieskladny, bo od 24 godzin jestem na najwyzszych obrotach, napedzana adrenalina i endorfinami, ale chcialabym Wam przekazac- radujcie sie. To takie katolickie cieszyc sie. Moze sie wydawac, ze nasza religia (przyjmujac, ze wszyscy jestescie katolikami) wiaze sie z umartwianiem. Nieprawda, Jezus mowil, ze trzeba sie cieszyc, mamy mnostwo radosnych swiat, tylko 3 dni sa uwazane za smutne. Co nie rozmawiam z kims z Polski, to same nieszczescia. Polska Chrystusem narodow. A to pogoda brzydka, a to zwiazek nieudany, a to w szkole sami idioci, nie chce sie zyc. Czasem mam wrazenie, ze jestem wybrancem, ktory o nic sie nie musi martwic. To oczywiscie bullshit. Chodzi o podejscie do problemow. Ja nie mam problemow, tylko wyzwania. Problemem jest ciezka choroba, smierc kogos bliskiego, wojna, katastrofa. Dopoki nic z tych rzeczy ci sie nie przydarzylo, grzeszysz narzekajac. Kazdego dnia dostajemy tyle wspanialych rzeczy, ktorych nie dostrzegamy. Moze w koncu skupmy sie na tym, ze poranna kawa byla dobra, a nie na tym, ze za oknem padal deszcz. Dla nas samych.

Rozmowa z ex:

On- No to teraz jestes prawdziwa pania architekt- uniwerek, Mac, Iphone, Ray Bany, Starbucks...
Ja- Chyba nie w tym momencie obrazasz. Starbucks?! Zaden szanujacy sie milosnik kawy nie pija w Starbucksie.
On- Malinowe latte na lodzie maja dobre...
Ja- Co ty pijasz?!
On- Chodzilem z taka co pijala
Ja- Chodziles z dziewczyna, ktora pijala w Starbucksie? Latte malinowe?
On- Ty chodzilas z kolesiem w dreadach.
Ja- Ok. Remis.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...