Nazywam sie Tatarka i jestem introwertykiem.
W moim przypadku moze to brzmiec smiesznie, ludzie, ktorzy mnie dobrze nie znaja na slepo przypisza mnie do grupy ekstrawertykow. Rodzina i przyjaciele dobrze wiedza, ze z ta moja otwartoscia to roznie bywa. Kiedy bylam malym dzieckiem nie lubilam bawic sie z innymi. Uwazalam, ze dzieci sa glupie. Czasem szlam do piaskownicy, bo widzialam, ze rodzice sie martwia i nie chcialam by mysleli, ze jestem dziwadlem. W czasach szkolnych rowiesnicy do mnie lgneli, a ja potrzebowalam prywatnosci. W tym czasie narobilam sobie wrogow, bo jak wytlumaczyc dziecku, ze dzis chce sie z nim bawic, ale jutro juz sie nie spotkamy, bo to dla mnie za duzo? Dzis czesto slysze pytania "Czy wszystko ok?", "Jestes zmeczona?". Ludzie czesto uwazaja, ze jestem zapatrzona w siebie, a gdy mnie poznaja mowia "jestes fajniejsza niz myslalam". Wieczor w wannie z ksiazka albo dobrym filmem jest dla mnie o niebo atrakcyjniejszy niz wyjscie na impreze.
Kiedy zrozumialam, ze nie jestem chora psychicznie i moje zachowanie jest zupelnie normalne, postanowilam, ze musze sie nauczyc zyc z calym tym introwertyzmem. Musicie wiedziec, ze introwertyzm nie jest zwiazany z niesmialoscia. Niesmialosc to lek, niepewnosc podczas kontaktow z ludzmi. Ja nie mam problemow z rozmowami z kimkolwiek. Wlasciwie, kiedy chce idzie mi naprawde dobrze. Wydaje mi sie, ze niesmialosc jest duzo wiekszym problemem niz introwertyzm i z tym powinno sie walczyc.
Mimo ze introwertyzm nie jest choroba, ciezko jest z nim zyc w dzisiejszych czasach. Od mlodych ludzi oczekuje sie by imprezowali od czwartku do poniedzialku, po zajeciach na uczelni szli na drinki, ciagle przebywali w gronie znajomych. Byli rozmowni i tryskali energia. Zdarza mi sie, ale nie tak czesto jak powinno. Czesto jestem w wysmienitym humorze, ale nie odzywam sie do nikogo. Bo nie.
Zapytacie, jak sobie z tym radze zyjac w jednym z najbardziej zaludnionych miast w Europie prowadzac intensywne zycie studentki?
Po pierwsze, moja ambicja byla zawsze silniejsza niz wszystko inne. W dzisiejszych czasach sukces osiagaja ludzie otwarci i z duza iloscia znajomych (bo warto miec kontakty) dlatego ja tez musialam sie tego nauczyc. Udalo mi sie, bo mimo mojego introwertyzmu, zawsze bylam osoba radosna i przyciagalam do siebie ludzi. Wystarczylo tylko zaczac utrzymywac kontakt wzrokowy i czesciej sie usmiechac. Dodatkowo mam zawsze przygotowane kilka tematow o ktorych moge rozmawiac ze znajomymi. Z przyjaciolmi zawsze mam o czym rozmawiac, ale z takim znajomym, co go czasem widuje na uczelni... a glupio tylko "Czesc-czesc".
Druga rzecz, to sluchawki i odtwarzacz muzyki. To musial wymyslic introwertyk. Zakladam i nawet jadac zatloczonym pociagiem nie trace energii, bo jestem w swoim swiecie.
Architektura- zawod idealny dla introwertyka (lepszym jest tylko stroz nocny, ale kojarzy mi sie z kolesiem z "Ludzkiej stonogi 2"). Co prawda, czesto sugeruja nam prace w grupach, co uwazam za glupote, bo nie mozna kazac rybie latac. Jak mus, to mus- w grupie zostaje liderem. Jako lider moge sie pomadrzyc, posugerowac i bawie sie przednio. Ogolnie praca architekta to przez wiekszosc czasu praca indywidualna. Czesto kontakty z innymi ograniczaja sie do telefonow i e-maili, dopiero pod koniec sa konsultacje. Tyle mozna zniesc.
Czwarta rzecza sa przyjaciele. Introwertyk potrzebuje kontaktu z ludzmi, bo tez jest czlowiekiem. Sa to jednak kontakty trudne. Moi najblizsi wiedza, ze zycie ze mna to nie bajka. Czasem wracam do domu i zamykam sie w pokoju na caly dzien.
- Tatarka, gdzie idziesz?
- Do kawiarni. Sama.
- Oj, Tatarka, ty to jestes....
Przyjaciela poznaje sie po tym, ze widzi jaki jestes naprawde, a mimo to wcale sie nie gniewa. Moj introwertyzm zaszedl tak daleko, ze potrafilam sama chodzic do klubu. Bo lubie potanczyc. Czesto chodze sama do teatru, muzeum, kina, na rozne eventy, a pozniej znajomi maja pretensje, ze im nie powiedzialam. Kiedys odmawialam spotkania w ostatniej chwili, bo nie czulam sie na silach, ale dzis juz tego nie robie.
Piata sprawa, najslodsza- moj zolw stepowy Dziajmdzius. Zolw jest dla mnie stworzeniem idealnym i on chyba to wyczuwa. Zolwie nie lakna uwagi tak jak psy, ciezko zdobyc ich zaufanie i bardzo latwo je stracic. Mr Dziam zaufal mi dopiero po 14 latach naszej znajomosci. Wczesniej mnie gryzl (tak jak wszystkich), szalal, gdy go tylko dotknelam. Od jakiegos roku to sie zmienilo. Jestem jedyna osoba, ktorej nie gryzie, zasypia mi na kolanach i czasem w nocy skrobie w terrarium, zebym go wziela do siebie do lozka. Wtedy klade go sobie na klatce piersiowej, on do mnie mruga lewym okiem i ja do niego lewym, on prawym i ja prawym, czekam az usnie i dopiero go odkladam do terrarium.
Szesc- zawsze mam swoje miejsce. Nie bylabym w stanie mieszkac w akademiku. Nie wyobrazam sobie sytuacji, zeby ktos mieszkal ze mna w tym samym pokoju. Rodzice to rozumieli i zawsze mialam swoj pokoik. Ja to rozumiem i nie pozwole sobie na mieszkanie z grupa ludzi.
Ale...
Siedem- nie pozwalam sobie na mieszkanie samej. Wiecie jak by to sie skonczylo? Cale weekendy w pizamach. Prawdopodobnie dziesiatki przespanych dni. Prawdopodobnie tygodniami nie wychodzilabym do ludzi. Syf i malaria. Tak naprawde uwazam, ze dopiero wtedy czulabym sie idealnie szczesliwa, ale to by bylo chore. A tak, gdy slysze, ze wspolokator kreci sie po kuchni, parzy kawe, mam wyrzuty sumienia, ze jeszcze leze, wiec wstaje. Jak juz pogadam ze wspolokatorem, to jestem "rozgrzana", zeby stawic czolo reszcie swiata.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz