Pomijajac to, ze z 30 zaproszonych osob przyszla doslownie garstka, to wszystko udalo sie nawet lepiej niz planowalam. Czy dzien, zaczynajacy sie od wina musujacego z truskawkami moze sie nie udac? Male szanse. Cala impreza trwala od 1 po poludniu do 3 nad ranem, a dzis czuje sie jak z krzyza zdjeta. Warto bylo.
Na poczatku poplynelysmy statkiem po Tamizie, wznioslysmy toast, pozniej poszlysmy na obiad do restauracji, "przelecialysmy" sie kolejka Emirates, w miedzyczasie porobilysmy duzo zdjec.
Mala anegdotka dla rozluznienia atmosfery:
Wyjelam gumy do zucia i zamiast zaproponowac "chewing gum" zapytalam, czy moze maja ochote na "jewish gum"- zydowska gume. Kolezanka na to:
- Rozumiem. Czyli to takie czestowanie, ze wypadalo poczestowac, ale lepiej, zebysmy nie braly tej gumy.
No ja do wieczora mialam z tego radosc. Szczegolnie mnie to rozbawilo, bo jak widac po moich zdjeciach na Insta, mam zydowskie korzenie. Mozna udawac, ze nie, ale za Hitlera, za same rysy twarzy bym poszla do gazu.
Zastal nas wieczor i mialysmy dwa wyjscia- ekskluzywny bar w centrum albo jakas mordownia na Camden Town. A ze juz mialysmy niezle w czubie, domyslacie sie co wybralysmy. Zazwyczaj bawimy sie jak damy (a jak nie damy to sie nie bawimy), ale artysta musi byc elastyczny, zeby nie dac sie zaszufladkowac. W zwiazku z tym, ze znamy miasto, dobrze wiemy, ze sa miejsca z "podwojnym dnem". Z przodu normalny pub, klub, ale kiedy wiesz gdzie isc i kogo zagadac, trafiasz do miejsca mocno szemranego. Tam tez poszlysmy.
Zapytalam wlasciciela/managera/kolesia, ktory sie tam krecil i wydawal sie wazny, czy graja dzis muzyke na zywo. Powiedzial, ze tak, ze 3 nowe zespoly dzis graja. Super. Zajelysmy sofe tuz przy scenie i dalej biesiadowalysmy. Przylaczylo sie kilka osob, bylo przyjemnie, posluchalismy jednego zespolu, drugiego… przyszedl czas na ostatni. No i mnie wrylo w kanape. Odstawilam szklanke, co by sie nie oblac i rozdziawilam buzie. Na scene wyszla kopia Kurta Cobaina, fajny chlopak, super glos, ale nie na nim skupilam uwage. Giatrzysta mnie poruszyl do glebi. Lubie ladnych chlopcow grajacych na gitarze. Rozejrzalam sie i zauwazylam, ze jubilatka rowniez wybalusza slepia.
- Ktory?- zapytalam, bo juz wiedzialam, ze cos jest na rzeczy. W duszy mialam nadzieje, ze nie odpowie "gitarzysta", bo byly jej urodziny i musialabym jej odstapic.
- Kurt Cobain- odpowiedziala i juz wiedzialam, ze nie mozemy tak tego zostawic
Na sali bylo mnostwo ludzi, duzo ciekawych dziewczyn, sprawe trzeba bylo rozegrac inaczej niz zwykle. Potrzebowalam kawalka kartki i dlugopisu. Kto ma takie rzeczy na imprezie? Nikt. Wygrzebalam gdzies z czelusci torby paragon i przeszlam sale w poszukiwaniu dlugopisu. Dopiero barman mial jeden na zbyciu. Rozdarlam paragon na pol upewniajac sie, ze nie ma na nim jakiegos niesmacznego zakupu i na jednej polowce napisalam moj numer, a na drugiej kolezanki.
- Tatarka, co ty robisz? Przeciez jestesmy zajete- powiedziala kolezanka zupelnie jak nie ona
- Wole zalowac tego, co zrobilam, niz czegos czego nie zrobilam- odpowiedzialam rozsadnie
- Jak ja cie kocham
Po "koncercie" kolezanka zlapala Kurta Cobaina, by mu pogratulowac wystepu i chciala go pocalowac w policzek, a on w ostatniej chwili sprowokowal pocalunek w usta. Wierzcie mi, ze do tej pory sie tym ekscytujemy. Ja wcisnelam mu w reke numer do kolezanki i powiedzialam mu, ktora to. Ucieszyl sie. Pozniej ruszylam w poszukiwania gitarzysty. Wtedy rozegrala sie komedia. Zespol ma dwoch gitarzystow, a jubilatka prowadzi w moja strone… tego drugiego. Powiedziala mu, ze mi sie podoba. On zadowolony chce mnie wyciagac na drinka. Powiedzialam po polsku: "To nie ten!". Jakos sie z tego wywinelam i zrezygnowana poszlam do drzwi, bo postanowilismy zmienic miejscowke. Patrze, patrze, a tam gitarzysta we wlasnej osobie. Ajs! Podeszlam, przywitalam sie, pogratulowalam i dalam mu karteczke z moim numerem. Usmiechnal sie i kazde poszlo w swoja strone.
- Po co to wszystko?- zapytala jedna z kolezanek jubilatki
- Lubie jak mi krew szybciej krazy- po alkoholu staje sie studnia cytatow
Poszlismy w tan zapominajac o sprawie. Wytanczylam sie znakomicie. Mam moje ulubione miejsce do tanczenia. W dzien, jest tam restauracja, a w nocy graja na zywo muzyke z lat 80, klimat Pulp Fiction. I sa otwarci do 4 rano, czyli tak akurat.
Kolezanka przyznala, ze to jedne z jej najlepszych urodzin, a i ja bawilam sie przednio.
Rano… ok, jak zmartwychwstalam, czyli ok 13.00 spojrzalam na telefon i… mialam sms-a od nieznanego numeru. Umowilam sie z przystojnym gitarzysta na drinka. Tak to robimy w tym miescie.
grubo było, mówisz? ;)
OdpowiedzUsuńNo bylo, bylo ;)
Usuń