Znam miasto, z przyjemnoscia przygotowalam kilka propozycji i wyslalam do jej znajomych. Zaznacze, ze bylo to 3 tygodnie przed urodzinami, zeby kazdy zdazyl wziac wolne, znalezc opiekunke do psa, przygotowac sie psychicznie. Od razu kilka osob zaalarmowalo mi, ze trzeba ograniczyc budzet. Ok, nie ma problemu. Postanowilismy wspolnie, ze dobrym pomyslem jest rejs po Tamizie, a pozniej restauracja i klub. Wtedy odezwala sie do mnie kolezanka jubilatki-freeganka, ze restauracja nie jest w zgodzie z jej pogladami. To byl moj pierwszy wnerw. Uswiadomilam kolezance kolezanki, ze to nie jest jej impreza, ale jesli przypadnie mi zaszczyt organizowac jej urodziny to uwzglednie grzebanie w smietnikach pod Tesco. Ostatecznie poszlam na kompromis i zgodzilam sie na piknik pod warunkiem, ze nie bedzie padac. Juz, juz, calm down. Wtedy zaczely sie rozmowy na temat godziny rozpoczecia imprezy. Od 15 roku zycia organizuje imprezy. Mniejsze, wieksze, ale zadna nie zaczynala sie przed 17.00. Okazalo sie, ze kilka osob chce zaczac o... 12.00 w poludnie. To dla mnie nad ranem. Dla jubilatki rowniez, bo obydwie jestesmy "sowami".
- Ludzie, dajcie spokoj, chociaz o 2. O kawie i RedBullu, jakos moze dam rade, ale 12.00 odpada. Przeciez potem idziemy w clubbing.
Okazalo sie, ze im pasuje 12.00, bo nastepnego dnia pracuja i chca skonczyc okolo... 19.00.
Nie wydaje mi sie zebym byla jakims nadczlowiekiem a ostatni rok przeimprezowalam, wracalam do domu nad ranem, spalam 2-3 godziny i jechalam na uczelnie, do biura. Wiadomo, ze bylam zmeczona, ale... Ile my mamy lat? 70?! Staram sie w tej sprawie isc na jakis kompromis, ale to ja organizuje te urodziny i postanowilam, ze bedzie w nocy clubbing. Wiem, ze mojej kolezance rowniez zalezy na konkretnej imprezie, wiec nie moge zwracac uwagi na babcie w ciele 20-stol latki.
A teraz najlepsza akcja. Juz nie wspominam, ze kilkoro "przyjaciol" mojej kolezanki w ogole nie odpisalo na moje zaproszenie. Dobre wychowanie nakazuje, zeby cokolwiek odpowiedziec. Chocby "nie mam czasu", "nie znam cie, nie pisz do mnie". Nie wiem gdzie moja kolezanka znalazla tych znajomych. W zamtuzie jakims, przypuszczam. Ale niektorzy odpisali, zachwycili sie, powiedzieli, ze przyjda. Dzis, 2 dni do urodzin, kilka osob mi oznajmilo, ze nie dostali wolnego. Hahahahaha. Po to pisalam niemal miesiac wczesniej, zeby kazdy mial okazje porozmawiac z szefem. I po to chcialam organizowac wieczorna impreze, zeby kazdy byl po pracy. Jedna dziewczyna przeszla sama siebie i mnie przy okazji. Zapytala czy nie zadzwonilabym do jej szefa, zeby jej dal wolne. Dziewczyna lat 25. To byla jedyna rzecz, ktora musiala zalatwic w zwiazku z impreza- byc na niej i jeszcze nie dala rady. Ja nie wiem jak ci ludzie sobie radza w zyciu. Powiedzialam jej, ze chyba zartuje, nie znam jej, wszystko zbieram do kupy, a ona nie ma 5 lat. Pare osob powiedzialo mi, ze maja surowych szefow i im nie dali wolnego. Wkurzylam sie i zapytalam czy pracuja w kolchozach i ze myslalam, ze zniesiono niewolnictwo.
Taka ze mnie organizatorka, ze z 30 osob zostalo 5 i jeszcze w dodatku obrazilam kilka obcych mi osob. Kolezanka bedzie mi wdzieczna, nie ma co. Ciesze sie, ze w piatek juz bedzie po wszystkim, a z tymi osobami juz nigdy wiecej nie bede miala doczynienia. Oni tez na pewno sie ciesza, ze mnie juz wiecej nie zobacza.
I jeszcze jedna sprawa. Moja bliska kolezanka troche sie na mnie obrazila za to, ze jej nie zorganizowalam nigdy urodzin, a tutaj tak sie przejmuje. Prawda jest taka, ze probowalam. Rok temu. Jej "przyjaciele" delikatnie mowiac nie wyrazili zgody na branie udzialu w tej imprezie. Nie powiedzialam o tym kolezance, bylo by jej przykro.
ludziom nie dogodzisz. a jak sami nie muszą nic robić, to a cholerę nie docenią tego, co podaje im się na tacy
OdpowiedzUsuńNie dogodzisz.
OdpowiedzUsuń