niedziela, 26 kwietnia 2015

Nie ma tego zlego...


Nie ma tego zlego co by na dobre nie wyszlo.

Ufanie instynktom, intuicji mam opanowane do perfekcji. Jesli cos przeczuwam to przeczuwam i juz. Jak cos musze to musze i juz.

 Zaczne od Norwega. Pisalam o nim z 2 wpisy temu. Koles z mojej grupy (pierwsza zasada-nie ruszaj dupy ze swojej grupy) jeszcze okolo Wielkanocy bardzo mocno sie do mnie usmiechal. Ale tak, ze malo sie to nie skonczylo romansem. Wiedzialam, ze ma dziewczyne, wiec "sorry kolego, wracaj do klockow lego" (na rymy mi sie dzis zebralo). I co? I zareczyl sie. Jeszcze 3 tygodnie temu mnie na randke zapraszal. Jego najlepszy kolega z uczelni malo zawalu nie dostal: "Dzwonilem do tej cholernej Norwegii o 3 w nocy! Kontrakt na reszte zycia chce podpisywac!", a ja sie smialam najglosniej. Nie gadalam z nim jeszcze, ale tylko czekam na te komedie. Podobno powiedzial, ze po 3 latach zwiazku byli na takim etapie, ze albo musieli isc do przodu albo musieliby sie rozstac. Nie widze tego, no ale co ja wiem o milosci. Podobno uzyl pierscionka z plastikowej kulki, wiecie z tych maszynek, gdzie sie wklada monete. Nie zebym sie czepiala, ale ja bym sie obrazila. Moj tata jak sie oswiadczal mojej mamie byl dokladnie w wieku Norwega i wreczyl jej pierscionek za 5 swoich dotychczasowych wyplat. Takze ten.

Druga sytuacja o wiele dla mnie przyjemniejsza. Informacja o wyrzuceniu mnie z praktyk rozeszla sie jak dzuma w XIV wieku. W pewnym momencie juz mnie znudzilo potwierdzanie "tak, to prawda". Ploteczka dotarla rowniez do firmy Panstwa Pradow dla ktorych pracuje. Pani Prada zawolala mnie do siebie i powiedziala, ze ten dziad architekt napisal maila rowniez do niej. Zmrozilo mnie, bo zasugerowal, ze powinna mnie zwolnic. Nie zebym sie jakos kurczowo trzymala tego kontraktu, ale teraz mam czas egzaminow na uczelni i nie potrzebuje dodatkowych wyzwan. Szczesliwie, mama Pana Prady jest rodowita Francuzka i z dziada pradziada nie przepada za Anglikami. Zaciagajac francuskim akcentem powiedziala:
- Zaden smierdzacy frytkami z octem Anglik nie bedzie mi mowil co mam robic. Masz moje poparcie, nie martw sie.

To sie nie martwie. A teraz najlepsze. 
Na korytarzu zaczepil mnie ten nowy architekt, co nie musi miec swojego tytulu na wizytowce. Pisalam o nim w poprzednim poscie.
- Slyszalem, ze narobilas zamieszenia u F.
- To nie ja- zazartowalam
Okazalo sie, ze "musial poznac dziewczyne z takimi jajami". To chyba byl komplement. I tak chwile pogadalismy i zaprosil mnie na lunch. Nie w takie zwykle miejsce, bo kolega mial smaka na ostrygi, a ja ostryg nigdy nie jadlam. Niedaleko firmy jest taka urocza restauracja (jak ktos mnie obserwuje na instagramie, moze sobie zobaczyc) gdzie serwuja roznorakie owoce morza. Jedzenie ostryg zawsze wydawalo mi sie kontrowersyjne, bo trzeba je jesc bardzo swieze, a dokladniej- zywe. Probowalam wygooglowac, w ktorym momencie umiera taki mieczak i liczylam, ze w momencie otwarcia skorupy, ale chyba jednak dopiero potraktowany kwasami zoladkowymi. Lord (tak go bede nazywac, chociaz nie pamietam jaki mial ten tytul i juz prawdopodobnie sie nie dowiem) poinstruowal mnie jak jesc te frykasy i przyznam, ze bardzo mi sie podobalo. Wcale nie sa oslizgle jak moglo by sie wydawac, smakuja delikatnie i nie ruszaja sie na zadnym etapie konsumpcji. Z checia powtorze siurpanie. Czy z Lordem? Zobaczymy.

2 komentarze:

  1. Ty jak zwykle, porażka przekuta w sukces :)

    OdpowiedzUsuń
  2. ostrygi? afrodyzjak :D
    chciał Cie rozbudzić i wykorzystać haha :D
    uważaj

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...