Ok, dwa slowa wytlumaczenia dlaczego wszystko zniknelo i jedziemy, bo sie tyle wydarzylo przez ostatnie 2 tygodnie, ze sama nie wiem jak to ogarnelam.
Zniknelo mi sie, bo doszlam do wniosku, ze media spolecznosciowe bardziej oddalaja od siebie ludzi niz przyblizaja, wiec jak to ja, usunelam wszystko. Ja sie nie pierdziele z takimi rzeczami. Znakomicie mi sie zyje bez Instagrama i reszty. Postanowilam, ze bloga jednak zachowam, bo lubie sobie czytac stare posty i widziec jaki progres zrobilam. I tyle.
Kolejna sprawa, tak srednio raz do roku przychodzi moment w moim zyciu, kiedy wali sie wszystko. Na maj mi akurat teraz przypadl. Jak juz zobaczylam pierwsze sygnaly zblizajacego sie armagedonu, zrobilam sobie popcorn i postanowilam obserwowac piekno zniszczenia. Po pierwsze, nie przyznano mi pozyczki na kolejny rok studiow. Okazalo sie, ze zarabiam za duzo i nie wazne, ze sama sie utrzymuje, mam duze wydatki (i nie mowie tu o ostrygach ani wyjsciach do teatru) i nie mam zbednego £9000, a do wrzesnia musze skolowac te kase. Jeszcze bede dzwonic i modlic sie o to, zeby rozmawiac z kompetentnymi ludzmi. Najwyzej pojde tanczyc na rurze, a co mi tam. Takze czekajcie na Magic Tatarke (taki kobiecy odpowiednik Magic Mike).
Dalsza czesc klopotow to meine biznes. Kurla mac, juz mowie Wam, mam wrazenie, ze konkurencja mi podsyla "wspolpacownikow", zeby niszczyc firme od srodka. A zawiodl kto? Moja businesspartner. Takze mam nauczke, ze partnerami biznesowymi na pewno nie moga byc:
- rodzina
- przyjaciele
- kochankowie (przyszli ani przeszli)
Ale o co poszlo. Przychodzi do podpisania waznego kontraktu, ale wczesniej musialysmy podpisac umowe miedzy soba, a ona mi mowi na ostatni moment, ze nie ma odpowiedniego ubezpieczenia. Najpierw pomyslalam, ze robi sobie zarty. Kiedy zrozumialam, ze mowi prawde owladnela mna planeta Mars z calym ogniem wojny zgromadzonym na niej (w horoskopie mi napisali, ze nie moge walczyc z maja "marsjanska" strona, wiec gdy przychodzi… na twoim miejscu bym uciekala).
- Przez miesiac siedzialam tylko na uczelni, a mimo to nie zaniedbywalam firmy, a ty nie mialas czasu zalatwic tak podstawowej sprawy?!- cale moje wnetrze wypelnil marsjanski ogien
- Wiesz, ze ja prowadze inny styl zycia niz ty, nie oceniaj mnie
- Nie, nie, nie, nie- powiedzialam troche do siebie, troche do przestworzy i wyszlam z kawiarni, w ktorej przyznala mi sie do swojej umyslowej niedyspozycji
Wiecie, ja nawet jestem w stanie zrozumiec, ze sa osoby, ktore zyja w swiecie fantazji, ale po mojej przyjaciolce sie tego nie spodziewalam. Mialam sygnaly, ze moze mnie zawiesc- nie specjalnie, ale jej olewczy stosunek do waznych spraw takich jak kontrakty (!!!) powinien obudzic moja czujnosc. Idac za Aresem, synem Zeusa i Hery, doszlam do miejsca, gdzie zamawia sie wizytowki.
Moje imie i nazwisko, moj numer telefonu, email, nazwa firmy. Poprosze 200 na dobry poczatek.
Ale o co sie tak wscieklam, bo w sumie nie powiedzialam. Bo zeby w ogole do tej umowy doszlo, wwalilam mnostwo kasy. Ja, a nie my, bo ona akurat nie miala (rowniez z jakiegos kosmicznego powodu). Zrobilam to, bo juz wczesniej robilam takie niepewne inwestycje i zawsze w ciagu krotkiego czasu zwracaly sie z gorka. Ta tez by sie zwrocila kilkukrotnie gdyby nie brak kompetencji mojej kolezanki. I tak zostalam bez kontraktu i bez kasy. A za mieszkanie trzeba zaplacic, rachunki tez sie same nie splaca, nie mowiac o transporcie, jakims jedzeniu. Pogadalam z Pania Prada (moja szefowa), oczywiscie mnie wsparla, ale postanowilam, ze tak nie moze byc. Teraz jest czas, bym zrobila duzy krok do przodu, kolejny rok architektury zaliczylam spiewajaco, teraz mam 3 miesiace, zeby cos pokombinowac. Postanowilam, ze musze szybko znalezc jakas niezbyt meczaca prace dodatkowa, w ktorej bede zarabiac tyle, ze bede sobie z niej zyla, a pieniadze zarobione na architekturze bede odkadac.
Najpierw powiem co z ta praca dodatkowa- bylam na kilku rozmowach kwalifikacyjnych (mowi sie, ze nie ma pracy, a ja dostalam w kazdym z 7 miejsc do ktorych sie zglosilam) i juz od tygodnia pracuje. Sprzedaje ciasta w takiej znanej niemieckiej cukierni w Londynie. Powaznie. Ich goraca czekolada jest w pierwszej 20 na swiecie, wiec to nie przelewki. A tak powaznie, to jak na taka prace dla "common people" placa dobrze, atmosfera szampanska ( bo to miejsce slynie z tego, ze ma swietna, zawsze usmiechnieta obsluge), szef fajny gosc, kontrakt taki dobry, ze sama bym lepszego nie wymyslila. Na przyklad mialam kurs robienia ciast, rozne degustacje, nauke o kawie. To musze przyznac, ze gdziekolwiek w przeszlosci nie pracowalam, to zawsze staralam sie wybrac tak, zeby miec jak najlepsze warunki. W glowie mi sie nie miesci, jak ktos moze pracowac 40 godzin tygodniowo w pracy, ktorej nie znosi i szefem "idiota" (czesto slysze takie slowa od moich znajomych). Na poczatku powiedzialam sobie "nikomu nie powiem o tej pracy, bo beda sie ze mnie smiac". A potem pomyslalam, ze wstyd to krasc. Rozmawialam z mama i mowie, ze dla mnie to ogromny krok w tyl, tu architektura, wlasna firma, a za chwile ciastka sprzedaje i ze troche sie tego wstydze. Mama stwierdzila, ze mlodym osobom to wszystko wypada, ze jest ze mnie dumna, ze sobie radze w kazdej sytuacji i ze ta praca bedzie swietnym sposobem na walke z moim ego. No swietnym, swietnym. Odkurzalam odkurzaczem Henry.
Co wyszlo z tymi wizytowkami. W dzien, kiedy swiezutkie i pachnace przyszly do mnie w paczce, wybralysmy sie z moja biznes partner na event. To co lubimy robic to wkrecac sie na imprezy, czesto zamkniete, gdzie mozna poznac znanych ludzi kultury i sztuki. Tym razem byla to licytacja zdjec i obrazow tylko dla ludzi, ktorzy zamieszkuja jedna z najbogatszych dzielnic Londynu (oczywiscie my do nich nie nalezymy, ale "fake it till you make it"). Na takiej imprezie mozna nie tylko najesc i napic sie za darmo (troche obciach o tym mowic, ale to prawda), ale rowniez nalapac wartosciowych kontaktow. Patrze kogo rozpoznaje i oczom nie wierze. Miedzynarodowa edytorka Vogue! Nie bylam pewna czy to ona, ale potem doszlam do wniosku, ze tylko ona ma odwage nosic tak wywinieta grzywe. Nie zastanawialam sie dlugo i podbilam. Rozmawialysmy krotko, ale zdazylam powiedziec kilka slow o firmie i wreczyc moja wizytowke. Moja kolezanka nie miala zielonego pojecia z kim rozmawialam, a ja sie nie przyznalam. Kilka dni pozniej dostalam emaila z zaproszeniem na rozmowe. Malo nie zemdlalam. Ale to jest wlasnie moje zycie- rano odkurzanie cukierni odkurzaczem Henry, wieczorem ciacho z edytorka Vogue. Poszlam na te spotkanie sama, rozmawialysmy tak z 30 minut, powiedziala, ze bardzo jej sie podoba charytatywna strona firmy, ze walczymy o cos waznego. Chcialabym napisac, ze przeplotkowalysmy caly wieczor, ale niestety krotka rozmowa musiala mi wystarczyc. Postanowilam, ze z takiej okazji to musze aktywowac Facebooka i sie pochwalic. W koncu nie codziennie ma sie taka okazje. Moja biznespartner przyjela postawe pasywno-agresywna:
- Czyli to byla edytorka Vogue?- zapytala niby nigdy nic
- Tak- odpowiedzialam- jak gdyby nigdy nic
- O czym rozmawilyscie?
- O firmie- nie powiedziala "mojej" ani "naszej"
- Skad miala twoj kontakt?
- Z mojej wizytowki
- Wyrobilas sobie wizytowki?
- Mhm.
- Aha.
Takze czuje w kosciach, ze niedlugo pociagnie ten nasz "zwiazek". Nie wiem jak to wszystko ogarne, ale przynajmniej cos sie dzieje, na nude nie narzekam.
W nastepnym poscie opowiem o mojej jednodniowej, dramatycznej podrozy do Luksemburga. Jeszcze dzis postaram sie napisac. Duzo sie dzieje, a czasu na pisanie coraz mniej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz