poniedziałek, 29 czerwca 2015

Jak w 3 tygodnie zwiekszylam obroty sklepu


Tym wpisem chcialabym udowodnic, ze kazda praca, szkola, aktywnosc jest mozliwoscia rozwoju. Tylko od nas zalezy, jak podejdziemy do sprawy. W cukierni pracuje juz troche ponad 3 tygodnie. Na poczatku stwierdzilam, ze to nie moj biznes, bede odbebniac swoje, a w domu skupiac sie na architekturze, wlasnej firmie. Z biegiem dni zauwazylam w tej zupelnie przecietnej pracy mozliwosc nauczenia sie czegos nowego. Sama nie zdawalam sobie sprawy jaki potencjal we mnie drzemie i jak niewiele trzeba, zeby wzrosla sprzedaz. Wiedzialam, ze umiem prowadzic biznes, ze troche sie znam na ludziach, ale okazalo sie, ze sie nie docenialam. Architektura to nie sprzedaz ciastek, ale ludzie to ludzie.


Managerka oglosila ostatnio na spotkaniu, ze wciagu ostatnich 3 tygodni bardzo wzrosla sprzedaz (pierwszy raz od wielu miesiecy sklep mial taki skok), a co zupelnie zaskakujace- Internet az huczy o tej cukierni. Wtedy sobie uswiadomilam, ze to w duzej mierze moja zasluga. Zaraz Wam dokladnie opowiem co robilam.



Pierwszy taki DYNG-DYNG! mialam, kiedy mielismy do sprzedania 25 deserow z truskawkami, ktore musialy byc sprzedane tego dnia (bo moga stac tylko jeden dzien). Tak szybko je sprzedalam, ze na nastepny dzien powiedzialam managerce, zeby zamowila w kuchni dwa razy wiecej. 50 tez sprzedalam. Kolejnego dnia nie moglam stac na kasie, bo mialam szkolenie z podawania lunchu, a potem robilam test ze "zdrowia i bezpieczenstwa" (bite 3 godziny cholerstwo robilam). Wieczorem 20 deserkow poszlo do kosza. Jak sprzedawalam te desery? Za kazdym razem kiedy ktos bral lunch, cokolwiek innego mowilam "a moze nasze truskawkowe niebo do tego?", kiedy ktos sie juz decydowal przypominalam "jesli kupisz 4, zaplacisz tylko £12, moze warto wziac dla dziewczyny, dzieciakow?". Przy tym, nie mowilam tego tonem jak z komputera, tylko tak, ze az zal bylo nie wziac. "Kochanienka, nie dosc ze sa tu owoce to jeszcze jest gluten-free, twoje biodra nawet nie poczuja".

Kiedy wyczulam sytuacje w pracy, ze mamy bardzo duzo pozwolone, stwierdzilam, ze bede robic po swojemu. I tak, kiedy pakowalam komus ciasteczka, wdawalam sie w rozmowe, czy to dla niego, czy dla kogos- ludzie uwielbiaja o sobie opowiadac, az czekaja, zeby sie z kims o tym podzielic. Kiedy dowiadywalam sie, ze to prezent, mowilam: "poczekaj chwileczke, cos przyniose". Czasem przynosilam wstazke, czasem kolorowy papier i ozdabialam pudelko. Klienci sa zachwyceni. Zauwazylam, ze mamy mnostwo wizytowek tej cukierni. Postanowilam, ze za kazdym razem, kiedy zrobie cos dodatkowego dla klienta bede im dawac wizytowke cukierni i mowic "mozesz nas polubic na facebooku, dodac jakis komentarz". Sprawdzalam przed chwila- posty na Facebooku cukierni mialy wczesniej srednio 5-10 lajkow, ostatnie 3 posty (czyli ostatnie 2 tygodnie) maja po 70 kilka.

Czasem tez podejmuje sama decyzje, mimo ze nie powinnam, bo pracuje tam 3 tygodnie i jesli mnie zwolnia, to bede wiedziala dlaczego- na za duzo sobie pozwalam. Ostatnio koles szukal czegos drobnego dla swojej zony. Zapytal, czy jest mozliwosc, zebysmy napisali cos na pierniczkach. Wiem, ze nie ma takiej mozliwosci, ale mialam przeczucie, ze warto zrobic jeden krok dalej. Postanowilam, ze zaryzykuje i powiem, ze tak, oczywiscie, mozemy to zrobic. Poszlam do dekoratora i zlecilam mu zadanie, ktore oczywiscie zrobil, bo to nie problem napisac cos na pierniczku. Pierniczki ladnie zapakowalam. Koles zachwycony zaplacil, wyszedl. Managerka mnie wola i mowi, ze nie moge tak robic, bo te pierniczki sa tanie i to tylko marnowanie czasu i zawracanie dupy. Ale, ze Opatrznosc nad Tatarka czuwa, koles od pierniczkow sie wrocil i powiedzial:

- Dostalem tu taki wspanialy serwis, ze az mi glupio, ze tak malo wydalem.

Zrobil zakupy za ponad £50 i powiedzial, ze opowie wszystkim znajomym o tym wspanialym miejscu. I faktycznie ostatnio jego znajomi nas odwiedzili (powiedzieli dokladnie o sytuacji) i zostawili niezle sumki.  

Kolejna rzecz, ktora zrobilam, ale sie nie przyjela bylo rysowanie tablicy. Na zewnatrz wisi tablica, na ktorej codziennie piszemy menu, takie sprawy. No i mnie do tego przydzielili. Pomyslalam, ze warto dodac jakies rysunki, np na lunch bylo jakies danie z krewetkami, to narysowalam krewetke. Jesli pisalam o ciastkach, to rysowalam ciacho. Tak mi to fajnie wychodzilo, ze ludzie wchodzili do sklepu, zeby zapytac kto to tak rysuje (a przy okazji, ze juz weszli to zacheceni zapachem i widokiem slodyczy, robili zakupy). Doradca szefa powiedzial, ze to infantylne i niepowazne i ze mam pisac tylko litery. Nie powiedzial tego mi, tylko managerce galgan jeden. Moze i lepiej, bo ja bym mu zaraz powiedziala, ze te infantylne rysuneczki zapewnily nam conajmniej 20-stu klientow wiecej.

Ostatnio kroilam ciasto i zauwazylam, ze wlasnie tego dnia konczy sie jego termin i wieczorem trzeba bedzie wyrzucic. Pomyslalam, ze warto te kawalki przecenic na £1 i postawic przy kasie. Tym razem zapytalam managerke o zgode i sie zgodzila. Mialam racje, wszystko poszlo, nic sie nie zmarnowalo.


Teraz probuje przeforsowac sprawe chleba. Z chlebem to jest tak, ze jednego dnia pojdzie wszystko, a innego zostaje 8 bochenkow, ktore ida do wyrzucenia. Zeby oddawac jedzenie dla bezdomnych, do domow dziecka itd, szef musialby placic jakistam dodatkowy podatek, a on tego nie chce robic, juz pytalam. Na poczatku jak zobaczylam, ze dzieje sie tak okropna rzecz, zabieralam je ze soba i czesc oddawalam bezdomnym po drodze, czesc znajomym, troche mrozilam dla siebie. Troche niewygodne to bylo. Wpadlam na pomysl, ze moze warto z tych bochenkow porobic grzanki- albo takie kosteczki i podawac jako dodatek do salatek/zupy albo w kromki, polac oliwa, moze posmarowac czosnkiem i sprzedawac nawet po 50p za pajde (to na te miejsce bardzo tanio). Strat nie bedzie, bo piekarniki i tak naokraglo chodza, a upieczenie takich grzanek to 10 minut max. Mysle, ze grzanki z czasem zrobilyby sie na tyle popularne, ze trzeba by bylo specjalnie zostawiac kilka bochenkow do pieczenia. Nie wiem czy to przejdzie i nie wiem czy mnie nie wywala za to ze tak sie panosze. Wiecie jak jest, czasem lepiej sie nie wychylac, a ja tak nie umiem.

Dzieki tej pracy zaczelam na powaznie uczyc sie francuskiego. Ludzie mi mowia, ze mowie po angielsku z francuskim akcentem. Mysle, ze duzy wplyw miala na to znajomosc z Panem Prada i praca u jego mamy, bo oni maja dosc mocny akcent. Troche sie z tego smialam, ale kiedy rodowici Francuzi wchodza do sklepu i po moim "Hello, how are you?" od razu mowia po francusku, stwierdzilam, ze az zal tego nie wykorzystac. Zwlaszcza, ze jedna z moich managerek jest Francuzka i mi troche pomaga. Uzywam darmowej aplikacji na telefon Duolingo i dzis minal 8 dzien jak sie ucze. Jestem z siebie dumna i nie moge sie doczekac, kiedy bede mogla sie pochwalic moja nowa umiejetnoscia. Do sklepu z butami, w ktorym pracuje moja kolezanka czesto przychodza Hiszpanie (a ona dodatkowo znala kilku Hiszpanow wczesniej). Ostatnio pierwszy raz odbyla cala rozmowe po hiszpansku, mimo ze nie uczeszczala na zadne dodatkowe lekcje.

Takze widzicie, nawet w beznadziejnej pracy mozna znalezc sposob, by sie rozwijac, sprawdzac, eksperymentowac. Nabralam duzo pewnosci siebie jako ktos prowadzacy biznes. Oczywiscie nie zajmuje sie finansami (i nigdy tego nie bede robic, nawet w tym momencie moimi finansami zajmuje sie moj ksiegowy), ale nauczylam sie na czym polega perfekcyjny kontakt z klientem. Ten aspekt nieco kulal u mnie do tej pory, nie wiedzialam na ile moge sobie pozwolic, czy warto ryzykowac. Teraz widze jakie bledy popelnia wiekszosc firm- nie wychodzi do klienta, nie przyklada uwagi do perfekcyjnej obslugi. Ta historia nauczyla mnie, ze zycie to nie jazda autstrada z punktu A do punktu B, gdzie po drodze widac tylko pola. To raczej wycieczka krajoznawcza, kiedy po drodze sie zatrzymujemy, rozstawiamy namiot, poznajemy ludzi i ich zwyczaje.
Milej podrozy!




       

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...