wtorek, 8 grudnia 2015

Jak sobie nie spieprzyc zycia


Zycie nauczylo mnie wielu rzeczy, ale jedna najwazniejsza lekcja brzmi: chocbys mial wielu przyjaciol, wspaniala rodzine- zawsze jestes sam. Nikt nie czuje tak samo radosci, ktora przezywasz, nikt nie czuje bolu w taki sam sposob jak ty. Ktos moze cie doskonale znac, wiedziec jakie masz przyzwyczajenia, ale nigdy do konca nie pojmie motywu twoich dzialan. Kiedy zrozumialam, ze tak jest, poczulam sie calkowicie wolna.




Decyzja, ktora podjelam w ostatnim czasie kotlowala mi sie w glowie od miesiecy. Wiedzialam, ze jesli czegos nie zmienie w swoim zyciu, to predzej czy pozniej przyplace zdrowiem. Studiowanie architektury, prowadzenie wlasnego biznesu i dodatkowa praca to wysilek do ktorego trzeba ogromnej samodyscypliny. U mnie bywa z tym roznie- jak mam lepszy dzien zrobie rzeczy na 3 dni z gory, kiedy mam gorszy-ciezko mi sie ruszyc z lozka, potem mam wyrzuty sumienia, pracuje do 5 rano, a juz o 7 musze zaczac nowy dzien. Pierwszy raz trafilam do szpitala, drugi raz trafilam do szpitala i lekarz mi powiedzial, ze jesli nie wezme sie za siebie, nie zaczne odpowiednio odzywiac, nie odstawie tej byczej dawki kofeiny/teiny i sie w koncu nie wyspie to moge nawet umrzec. Probowalam ukladac sobie plan, zonglowac tym wszystkim tak, zeby nie zarywac nocek. Staralam sie byc na wszystkich zajeciach, na czas w pracy i dawac wszystko jesli chodzi o moj biznes. Dodatkowo, jak wiecie mieszkam sama i sama musze wszystko uprac, posprzatac, wiec nawet wynajelam pomoc domowa, zeby raz w tygodniu przyszla i mi posprzatala, poprala. Na poczatku myslalam, ze mi sie uda. Nie chodzilam w ogole do teatru, na zadne wystawy, wycofalam sie z zycia towarzyskiego. Myslalam- przetrzymam to, w koncu jestem Tatarka, czlowiek ze stali. Ludzie tak mnie widza, jestem inspiracja, nie moge nikogo zawiesc. Dni zaczely mi sie zlewac, projekty z 85% spadly na 45%. Moja biznespartner pytala "co jest z toba nie tak?", a w cukierni myslalam tylko o tym co musze zrobic wieczorem. Zaczelam popadac w depresje, juz nic mnie nie cieszylo. Ani architektura, ani moja firma, ani nawet nowe, wymarzone mieszkanie, bo praktycznie w nim nie bywalam. Sen nie przynosil ukojenia, mialam wrazenie, ze budze sie jeszcze bardziej zmeczona niz sie kladlam. Wszystko mnie draznilo, zaczelam nawet myslec, ze kazdy tylko chce mi dodac pracy, uszczknac cenna sekunde z mojego bezcennego czasu, poprzewracac moj wyliczony co do minuty plan.

Pewnego dnia obudzilam sie i nie chcialam zyc. Nie czulam tej radosci, ktora mam zaraz po obudzeniu. Nie czulam tego przyjemnego mrowienia niecierpliwosci, oczekiwania, co nowego przyniesie dzien. Zazwyczaj wyskakuje z lozka jak pileczka, bo wiem, ze mam do zrobienia cos waznego, spotkam fajnych ludzi, zjem cos dobrego. Tamtego dnia chcialam zawinac sie w koldre i zostac tam az do wiosny. Chcialam, zeby swiat o mnie zapomnial, zebym juz nie musiala musiec. Pomyslalam, ze nie pamietam kiedy ostatnio kupilam sobie cos ladnego albo bylam na manicure. Moje cialo bylo idealnie dopasowane do mojego state of mind. "Ok Tatarka, zmiana planow, czas na ratowanie siebie"- pomyslalam. Przemyslalam wszystkie za i przeciw, wyliczylam wszystko i wyszlo mi, ze archtektura dostanie po dupie. Porozmawialam z moja profesor i doradzila mi, zebym wziela rok wolnego. W Polsce to chyba "dziekanka". Wiem, ze nie wroce po tym roku, bo bolalo by mnie to bardziej niz odejscie. Wszyscy moi znajomi by juz skonczyli uczelnie, a ja nie moglaby zniesc mysli, ze juz nigdy nie wpadne w windzie na Krolewicza Pierolonego. Wiecie, taki wyjazd na kolonie. Swietnie sie bawicie i myslicie, ze za rok bedzie rownie fajnie. Przyjezdzacie, a ludzie sa zupelnie inni. Miejsca przypominaja wam jak bylo fajnie, a jednak cos sie zmienilo. Jakkolwiek, przyznalam mojej tutorce, ze warto zebym sobie zostawila otwarte drzwi.

Moja decyzje trzymalam do konca w tajemnicy, troche sie tego nawet wstydzilam. Moi znajomi zareagowali roznie. Krolewicz zagrozil, ze sie ze mna nie ozeni (w tym przypadku bardziej bym sie obawiala, gdyby sie oswiadczyl), Strzelec sie na mnie obrazil, kilkoro znajomych ku mojemu zaskoczeniu sie poplakalo. Norweg krzyczal na mnie przez caly korytarz "Nie rob mi tego!". Mowie Wam, taka komedia sie odegrala na tej uczelni.

Do czego daze tym postem- nie zawsze rezygnacja z czego jest przegrana. Pamietacie moment, kiedy odsprzedalam moje udzialy w firmie? Nie do konca wiedzialam czemu to robie, poczulam ze sie dusze w tym ukladzie. Znajomi mowili "daj spokoj, takie pieniadze, masz 20 lat i jestes ustawiona". Ja sprzedalam swoja czesc, wtedy jeszcze dobrze na tym zarobilam. Firma po moim odejsciu istniala jeszcze rok. Zrezygnowalam w najlepszym momencie, bo pozniej poszlabym na dno z cala zaloga. Tak czuje w tym momencie jesli chodzi o uczelnie- nauczylam sie tego, czego mialam sie nauczyc, poznalam te osoby, ktore mialam i wierze, ze przyjaznie z Panem Prada, czy z Norwegiem przetrwaja lata.

Abstrachujac od moich studiow-ludzie czasem mysla, ze musza tkwic w pewnych instytucjach, bo tak trzeba. "Jak sie zaczelo to trzeba i skonczyc". Ale dlaczego mam ciagnac cos, w czym jestem nieszczesliwa? Zycie jest za krotkie na przebywanie w miejscach lub z osobami, ktorych nie kochamy. Trzeba wiedziec kiedy jest czas na zmiany i sie ich nie obawiac. Oczywiscie, ze ludzie beda Was odwodzic od roznych pomyslow, bo chca dla Was dobrze. Tylko, ze "stabilnie" nie zawsze znaczy "dobrze". Strefa komfortu jest niebezpieczna- latwo sie uzaleznic od rutyny, a nasze organizmy lubia rutyne. Ja od zawsze wiedzialam, ze w strefie komfortu nie odnajde szczescia. Dodam wiecej- znacie te dni, kiedy sie wszystko nagle pieprzy w zyciu? To zycie daje wam znaki, ze za dlugo stoicie w miejscu, wykopuje was z bezpiecznej przystani. Takze macie wybor- albo wy zaczniecie cos robic, albo zycie juz wam da powod do zmian. Ja wole sama, bo kto wie co mu przyjdzie do glowy. Nie bojcie sie trudnych decyzji, nikt ich za was nie podejmie.

Kochajcie zycie, to jest w tym wszystkim najwazniejsze. Macie dane te kilkadziesiat lat, wykorzystajcie je na maksa. Kochajcie pieknych chlopcow, tanczcie przez cala noc, calujcie namietnie, tak zeby zapamietac kazda chwile. Zauwazcie jak czesto zadawane jest pytanie "a co ty wlasciwie chcesz w tym zyciu robic?". Ja nie moge sie pogodzic z tym, ze musze robic tylko jedna rzecz- w moim przypadku architekture. Uwielbiam, ale uwielbiam rowniez makaroniki, a nie chce ich jesc kilka razy dziennie przez reszte zycia. Nawet jesli beda w roznych smakach. Zmieniajcie sie i nie zatrzymujcie. A jesli zatrzymacie, to na moment, zeby zlapac oddech.

Chce zeby moje zycie bylo soczyste i slodkie, jak tropikalny owoc. Nie pozwole juz sobie na stan, w ktorym bylam- smutek, przemeczenie i brak sensu. Moja mama nie odezwie sie do mnie przez nastepne pol roku, bo ona nie rozumie, ze skonczone studia nie zapewnia mi szczescia. Jeszcze jej o tym nie powiem. Moze nawet nigdy sie o tym nie dowie. Wybieram radosc, chce kiedys powiedziec "niczego nie zaluje".  


PS- W niedziele pracowala dla mnie makijazystka, ktora pracowala rowniez dla niemieckiego magazynu "Shon"- mojego niedoscignionego idealu. Uczucie, kiedy ludzie z takim talentem chca pracowac dla mnie- bezcenne.

Uwielbiam te piosenke od pierwszego przesluchania:
 

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...